Piąta rano, ale mus to mus. Wstaje lepiej niż ostatnio mi się zdarzało, w sumie pierwszy raz byłem na pierwszej lekcji od wielkanocy. Chociaż.. na pierwszej to za mało, byłem godzinę wcześniej na poprawie chemii. Dostałem dwa ze sprawdzianu, nie mogłem tego tak zostawić. Zanim wyszedłem napisałem szybko ściągę znajomej bo chciała pomocy, jak jej ją podrzucałem myślałem, że serce mi jebnie, serio tak się stresowałem. Potem lekcje, standardowo. W czwartki teraz kończę 12:30, zmienił mi się plan.
Jechałem sam autobusem, na szczęście nie był taki stary. Jechał prosto do mnie, ale wiedziałem, że jak wysiądę nie pójdę do domu. Stwierdziłem, że odwiedzę gimnazjum. Wchodząc na teren, dosłownie, teren, poczułem mocny stres, ale dający się zdusić. Wchodzę do budynku, podłoga nadal nie umyta, na ścianach te same plany i rysy. Na wejściu ta sama kobieta co zawsze, tylko starsza. Zaczynam rozmowę, lecz wyjątkowo łatwo czuć było w niej niechęć, ale nie poddawałem się, trzymałem dalej ten uśmiech na twarzy. Byłem w sumie mocno zaskoczony, już zapomniałem, jak to jest być w szkole, gdzie wchodząc nikt się do Ciebie nie uśmiecha, ani nie pyta jak pomóc. W mojej obecnej, jak wchodzę do sekretariatu, spotykam tylko miłą, ale zapracowaną panią sekretarkę, jest strasznie fajna.
Tu było inaczej.
Tu woźna pilnowała wejścia.
Idiotka mi powiedziała, że żadne sale się nie zmieniły i sam powinienem pamiętać gdzie iść.
Po pierwsze, zmieniły się. Po drugie, całe pierwsze piętro miało matury. Ale już wychodząc nie chciało mi się jej tego mówić.
Poszedłem pod nauczycielski. Siedziałem tam z 8 minut, ale dłużyło mi się strasznie. Czas dzwonka wywołał u mnie kolejną falę stresu. Cały ten kortyzol* w krwi dał o sobie znać. Ojej, pani od XX, o! Pan od YY. Szkoda, że nikt mnie nie poznawał. Uśmiechałem się do każdego po kolei ale żaden nie zareagował. W końcu patrzę, z nauczycielskiego wychodzi ona. Moja wychowawczyni.
Podchodzi do ucznia, swoim standardowym, wyuczonym (z perspektywy czasu, po już 10 latach interesowania się mową ciała, niezbyt trudno odróżnić co jest wyuczone) gestem delikatnie obejmuje ucznia, wysoko. Uśmiecha się delikatnie przechylając głowę i uśmiechając, bez odchylenia warg.
Nie szczerze.
Stoję przed nią. Jej twarz z sekundy na sekundę zmieniała wyraz. W pierwszej było ,,kto to?". W drugiej ,,co kurwa?!". W trzeciej znowu ten uśmiech. Nie poznała mnie na początku (ona przynajmniej tylko na początku, nie?). Musieliśmy zejść piętro niżej bo miała zaprowadzić jakiegoś ucznia na stołówkę, nie ogarniam po co. Stałem przed tą stołówką. Parę znajomych twarzy, niechętnie widzianych. Przechodziła pani od fizyki. Poznała mnie, jako jedyna z nauczycieli, ta z którą miałem jedną lekcję tygodniowo, dało mi to chwilę rozluźnienia. Jednak to trochę dziwne, że to ona mnie pamiętała, zawsze ją strasznie lubiłem ale nigdy tego nie okazywałem jakoś szczególnie.
Wyszła, spytała się co u mnie. Opowiadam.
Jedna dwójka na semestr.
Przewodniczący klasy.
Sekretarz młodzieżówki partyjnej.
Aktywny społecznie.
Szczęśliwy.
Łyso jej się zrobiło. Dalej uśmiech. Ale poczułem jednak, że serio się ucieszyła, że ,,wyszedłem na prostą". Sam oczywiście się zajebiście z tego powodu cieszę, ale jednak nadal, od niej wydawało mi się to być lekką pogardą. Nadal czułem się tu inny. Zatrzymała na korytarzu dziewczynę z którą chodziłem do klasy w gimnazjum, sama uciekła na odprawę, szkoda, że jakoś wszyscy nauczyciele cały czas łazili po szkole. Po tym jak w dwóch zdaniach powiedziałem jej co u mnie. Po prostu. Na pożegnanie już całus w policzek, nie podanie ręki. W końcu teraz widzi, że jestem... może nie prawidłowy, ale bliżej mi do zgodności z systemem niż trzy lata temu.
Gadałem z tą dziewczyną chwilę, po sekundzie mijała nas druga dziewczyna z klasy i z nią też dwa zdania.
Wtedy poczułem, że już czas żebym ja uciekał. Serce bolało mocniej, temperatura była większa, chęć ucieczki nieopanowana. Idę na parter. Byle do drzwi, czym prędzej, jak najszybciej, znowu ta brudna podłoga, te spojrzenia, że jedyna osoba na 500 z kolczykami i farbowanymi włosami, że połowa o nim słyszała od jednej czwartej, może nawet pokuszę się o stwierdzenie, że to ten. Znowu ta stara idiotka, przy tym starym biurku, na tej betonowej podłodze jak w bunkrze, gdzie nawet ściany są czarno żółte pod kątem do drogi ewakuacji. Znowu odpowiedzieć jej na pytanie, znowu czym prędzej wyjść z tego budynku. Wychodzę pierwsze kroki, zwalniam, oddech zwalnia, uświadamiam sobie tylko jedno.
Już zapomniałem jak nienawidziłem tego miejsca. Nie miałem pojęcia, jaki stres pozostał we mnie, tam głęboko, zakodowany.
Tylko te 100 metrów do domu, na 15 piętro, na balkon, na ławkę, na papierosa. Dzwonię zestresowany do babci, jest w sklepie o
bok. Lecę tam jej pomóc. Potem jeszcze do ,,restauracji" (chińczyka) za sklepem, kupuję mintaja w czymś.
Wracając do domu spotykam starą znajomą, bardzo starą. Została sierotą. Ale jakimś cudem, wydawało mi się, jakby było z nią odrobinę lepiej. Lepiej niż kiedyś. Pierwszy raz nie uciekała przed rozmową, przed zwróceniem się przodem ciała do rozmówcy, przed wzrokiem nawet w miarę.
Do domu.
Jadąc potem na patelnię spotkałem panią od angielskiego z gimnazjum, przez 3 lata nie wiedziałem, że jest taka zajebista, a ona nie wiedziała, że ja mam tyle z nią wspólnego. W sumie niezły szok, aż mi się smutno zrobiło, że bywałem taki zlewczy do niej, po bandzie.
Poznanie nowej znajomej, która z tydzień/dwa temu zaczęła do mnie pisać, zbieranie podpisów pod projektem ustawy ,,Świecka Szkoła" a potem spotkanie młodzieżówki. B. nie przyszedł. Było parę osób, skończyło się oglądaniem debaty. Komorowski na prawdę dobrze wyszedł.
Nie chce mi się już przedłużać, pojechałem do domu i tu jestem, teraz, ludzi brak, babka za ścianą, chciałbym się odurzyć, ale nie chce mi się nic wynajdywać teraz. W końcu trzeźwa doba będzie. O, minęła dwie minuty temu, lepiej pójdę już spać, w końcu dziś idę na piwo z klasa.
Confused what I thought with something I felt
Confuse what I feel with something that's real
I tried to sell my soul last night
Funny, he wouldn't even take a bite
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz