WE ARE WHAT WE ARE

WE ARE WHAT WE ARE

sobota, 23 maja 2015

A co jeśli jesteśmy wymysłem innych?

Piąta trzydzieści, sobota, trzeba wstawać.
Ale coś mnie trzyma. Nie pozwala mi otworzyć oczu, nie pozwala ruszyć. Kac jak skurwysyn, zdaje sobie sprawę, że wczoraj piłem. sporo. Przeczołganie się do kuchni, wypicie soku pomidorowego i dwie multiwitaminy po 20 minutach już coś polepszyły. Prysznic, ogarnianie się. Próbowałem sporo czasu pozbyć się bryzy alkoholu i ogniska, usunąć worki pod oczami na pół twarzy i wgl żyć, jakoś dało radę. Parę minut po 8 jak byłem w środku trasy B. wsiadł do autobusu. Byliśmy już o 8:30, tak jak mieliśmy być. Pomagaliśmy rozstawić namiot pani malującej paznokcie, a potem innej pani sprzedającej lody. Rozwieszaliśmy wszędzie balony, oczywiście też dmuchaliśmy i zawiązywaliśmy, ale jakoś tak, na ostrym kacu, i ze złym humorem nie sprawiało mi to tyle radości. Potem klauni, nie lubię, ale jak tak patrzyłem jak dzieci się cieszyły to to serio było zajebiste. Stanąłem przy grupce wolontariuszy i pomagałem im z balonami, był już niezły zapierdol.

W pewnym momencie zacząłem się tak bardziej rozglądać, jakoś nie zwróciłem uwagi na to, że przecież wszystkie dzieci są chore. Widziałem chłopca na wózku z przywiązanym balonikiem, zwróconym w stronę gdzie klauny bawiły się z dziećmi. Sam, taka totalna samotność i nie moc. To był ten moment gdzie czułem, że w środku zaczynam pękać. Ale nie wolno, trzeba być twardym. One muszą, to jak to by wyglądało, jakbym ja nie był? Zacząłem się bardziej rozglądać. Jeju, tłum chorych dzieci, chłopiec po amputacji, dzieci na wózkach, takie chore na bardzo różne, straszne rzeczy. Wtedy dopiero zacząłem odczuwać w pełni radość z tego, że tam jestem, patrząc na to jakie są zajebiście silne. Zajebiście kochane, nie poddające się. Wtedy na prawdę miałem uśmiech na ryju, i tak z tym uśmiechem zapierdalałem tak szybko jak mogłem. Jestem słaby w kontaktach z dziećmi, ale tak się cieszę, że potem jak ktoś dawał im te baloniki, albo te dzieci gromadziły się pod namiotami, to jest w tym cząstka mojej pracy. Teraz mam łzy w oczach, chyba za chwilę się poryczę, ale one były takie wspaniałe... Chyba w wakacje na stałe wstąpię do fundacji. Teraz tylko pomagałem w pikniku w Centrum Zdrowia Dziecka, ale to było super. I też robiło mi się tak ciepło w środku, jak widziałem jak organizatorzy są przeszczęśliwi, że tak fajnie wszystko wyszło pomimo średniej pogody...

Potem poszedłem na marsz Prekariatu, ale byłem króciutko bo strasznie samotnie jakoś się czułem, pojechałem do Arkadii do Misy, Leny i Ali. Był ,,Ajgor" wgl. I rozdawali coca colę. No nieźle. Potem do centrum, zbierałem podpisy pod Szkołę Świecką, już 73, ostro. Wiem, że to się może wydawać śmiesznie mało, ale kurde, zbieram tydzień, i to nieźle się odpierdalając, dziś na przykład na mega kacu. Jakby ktoś chciał się podpisać niech do mnie pisze (!)

Potem było parę innych rzeczy, ale dla mnie nie wystarczająco istotnych. Jestem ostro wykończony.
I właśnie pierwszy raz w życiu chyba zagłosuję na eurowizji, Loic Nottet - Rhythm Inside, obczajcie sobie








And if we die, tomorrow
What'll we have to show?
For the wicked ways
Down below
The rhytm inside is telling us
We can fly, tomorow
On the beautiful wind that blow
On a cosmic track, love attack, 
I'm gonna get that rhythm back

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz