WE ARE WHAT WE ARE

WE ARE WHAT WE ARE

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Our love would be forever And if we die We die together!

Pełno siniaków, sporo zadrapań, satysfakcja. Orange Warsaw Festival był jedną z tych rzeczy co zapamiętam jako najfajniejsze przed osiemnastką. Byłem na Meli Koteluk (w sumie obiecałem jej że będę), Crystal Fighters, HEY, Three Days Grace, Papa Roach, i z daleka, The Chemical Brothers. A to tylko pierwsze dzień. Było na prawdę super, pierwszy raz byłem na takim festiwalu.
W sobotę była parada równości, ale po pogo na Papa Roach i powrocie do domu o 2:30 nie byłem w stanie wstać o 8, i na pomoc przy dekorowaniu platformy dojechałem dopiero na 12:30. Już prawie wszystko było skończone, głównie siedzieliśmy, zszyłem tylko jakiś baner. Sporo gadałem z Tatianą, na prawdę świetna dziewczyna. Z B. może trochę na początku. Potem jakoś wcale. Całą paradę zapierdalałem z ulotkami partii i młodzieżówki, co najlepsze, jestem na ulotkach młodzieżówki! Mało widoczny ale jestem. Prawie 20 000 osób, a ja zapieprzałem na początek i z powrotem wielokrotnie. (Jakby co zapraszam, Ostra Zieleń). Jednak było mi trochę smutno, że parę razy chciałem pogadać chwilę z B ale coś miałem wrażenie jakby był słabo zainteresowany.
W pewnym momencie parady, przy kościele, wyszła para nowożeńców, wszyscy zaczęli im śpiewać sto lat! To było świetne.
Po paradzie znowu na OWF, Nosowska (<3), kawałek Big Sean, Mark Ronson, całkiem fajnie, serio. Ale niedziela.
Jak jechałem spotkałem się po drodze z paroma osobami, po drodze z Leną dostaliśmy małego Desperadosa na ulicy po rozdawali, idealnie. Poszliśmy za Zagi, Lena była na niej drugi raz, ja chyba 6, może 7. Odkąd ją znam, opuściłem tylko 1/2 koncerty w Wawie. Jej chłopaka znam jeszcze dłużej, więc był niezły sztosik. Po Zagi poszliśmy na końcówkę Bokki, na żywo są serio niezwykli, mega klimatycznie. Siedząc na trawie po Bocce(nie wiem jak to odmienić) spotkałem OLĘ. OLĘ która wyjechała do Szwecji dawno temu, okazało się, że wczoraj przyleciała. Stęskniłem się za nią. Wszystkie dziewczyny z którymi byłem poszły na Bastille, a ja z Olą na Marię Peszek. Zawsze chciałem iść na Marie. Kocham ją. Była wspaniała, performance pełną gębą.
Ola przyszła na OWF z uwagi na Asking Alexandrię, słuchałem lata temu, stwierdziłem, że może być fajne pogo.
Takiej ściany jeszcze nigdy nie widziałem, a brałem w niej udział. Pogo było serio zajebiste, nowy wokalista AA zakręcił tylko palcem i od razu zrobiliśmy kocioł. I tak sobie napierdalając w pewnej chwili pogo zelżało, a przede mną Staś. Okazało się, że nawalałem się między innymi ze Stasiem. Ludzie dookoła na nas spojrzeli, bo się nagle zatrzymaliśmy, patrząc się na siebie jakbyśmy zobaczyli duchy albo chcieli się zapierdolić, ale po chwili się przywitaliśmy, trochę jeszcze poskakaliśmy, koncert się skończył i poszliśmy po piwo. Sporo sobie pogadaliśmy (w między czasie cały czas spotykałem znajomych) i poszliśmy na Muse. Na początku koncertu dopchałem się prawie już do samych barierek. Było tak niezwykle zajebiście, serio. Super zajebisty koncert. Ale nie mam już siły tego wszystkiego opisywać.

I takim sposobem obudziłem się dziś poobijany, posiniaczony, ale usatysfakcjonowany. Niestety, nie poszedłem do szkoły. Jak sie okazało i tak bym już nie mógł poprawiać matmy, mam poprawke. Ale co tam! Poprawię i to na 3 co najmniej w wakacje.
Zamiast tego poszedłem z Frysiem na piwo, a teraz, już w domu, obejrzę nowy odcinek Miasteczka Wayward Pines. Potem się ,,wichilluję" swoimi sposobami, i jakoś pożyję. Jest w miarę ok. Choć moje życie emocjonalno uczuciowe to trzęsienie ziemi.


Do what thou wilt shall be the whole of the Law.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz