WE ARE WHAT WE ARE

WE ARE WHAT WE ARE

poniedziałek, 24 listopada 2014

Myślozbrodniarz.

Przedwczoraj śniło mi się, że goniłem przez całe miasto psa Martynki. Tylko nazywałem go Orwell.

Ostatnio często mi się zdarza że w moje ręce trafia mak, tak przypadkiem, albo muszę poprosić kobietę o leki doraźne. Dziś też pewnie tak się skończy. Był spoko dzień. Serio. Wczoraj chodziłem z Leną po całych złotych, byliśmy we WSZYSTKICH sklepach. Totalnie. I potem mijaliśmy punkt ze zdrapkami i postanowiliśmy kupić po jednej za złotówkę. Ja nic, ona złotówka. Po jakichś dwóch kolejnych bogatsi o 10 zł postanowiliśmy pójść zapalić i poszukać jeszcze jednego miejsca gdzie nam sprzedadzą, ale potem już nie wygraliśmy. Dziś wygraliśmy 40 zł i się podzieliliśmy. Szkoła mijała mi nadzwyczaj szybko, może przez dwugodzinny sprawdzian z romantyzmu (jak mnie wkurwiali ci idioci co mówili że tego nie było podczas gdy wystarczyło pomyśleć, uczyłem się jadąc autobusem a nie odpowiedziałem tylko na pytanie dotyczące dwóch dat, z historii jestem chujowy) i wymiganie się klasą z lekcji tańca na którą wyjątkowo nie miałem siły.
Po szkole i wygraniu 40 złotych musiałem jechać do psychiatry na Sobieskiego. Na miejscu, szybki fajek i idę do babci. Psychiatra zauważyła że mam więcej tików, ale nie da mi żadnych leków bo póki co z nimi żyję a te co by mi musiała przypisać by sprawiły że byłbym śpiący. Oczywiście udaję że nie rozumiem że chodzi jej o benzo i że nigdy nie miałem doświadczenia z depresantami oprócz leków przypisanych przez poprzednich.
Potem zaproponowałem babci pójście do Subwaya. Było serio fajnie, miałem dobry humor.
Jak wjeżdżaliśmy windą powiedziała mi, że wyjęła rzeczy z mojego poprzedniego plecaka. WIE JAK TO NA MNIE DZIAŁA. Jestem kurwa liberałem. MOJA RZECZ JEST MOJA KURWA.
Wie bardzo dobrze że mniej bym się wkurwił jakby się okazało, że nie ma przez tydzień prądu czy wybiło mi szybę w oknie. BO TO JUŻ JEST JEJ WINA.
Największe kłótnie, a jest ich niewiele ale czasem bywają ostre (przez ostatni rok gdzieś) dotyczą szperania mi w szafce, włożenia mi czegoś do plecaka czy szafki bez mojej wiedzy i zgody itp. Tutaj tak dojebała że w normalnej sytuacji bym wyszedł z domu ale jestem tak kurewsko wykończony i tak kurewsko wkurwiony i teraz to tak kurewsko przechodzi w smutek że nie mam siły.
I właśnie teraz chciałbym to napisać Martynce.




Chciałbym mieć złudne wrażenie że rzuci na to okiem, odpisze formułką i zacznie gadać o byle czym ale ta świadomość że przynajmniej mógłbym się tak komuś wygadać a nie dawać idiotyzmów do internetu.
I znowu pójdę do kobiety i wezmę klona. Wrócę do pokoju zapalę papierosa (nie palę w pokoju. Tylko w środku nocy albo jak chcę wyeksponować swoją emocję) a potem będę tak siedział i robił trochę pracy domowej aż w pewnym momencie stwierdzę że mam powoli dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz