Doszliśmy do wniosku, a raczej ona, że może to jakiś mechanizm obronny, że mózg starał się wymazać złe wspomnienia, ciągnąc za tym wszystkie kojarzące się z większą ilością emocji.
Ale zawsze mi się wydawało że byłem strasznie szczęśliwym dzieckiem, przecież byłem grzeczny i uśmiechnięty, co do wymazywania? Przecież nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jaką mam sytuację rodzinną i tak dalej, przynajmniej nie świadomie.
Okazało się, że nie. Leżałem w nocy, i nagle sobie przypomniałem, tak, jakbym zawsze to pamiętał i nigdy nie zapomniał, jakby to było coś oczywistego. Przecież w przedszkolu najczęściej płakałem z grupy, i setki razy w nocy ryczałem i nawet babci ani dziadkowi tego nie okazywałem. Bardzo często to się odnosiło do tęsknoty za mamą, do tego uczucia jak byłem pewien że dziś przyjedzie i w ostatniej chwili dostawałem wiadomość że jednak nie.
Jednak zauważyliśmy też dziwną rzecz, nie pamiętam żebym się złościł. Jedyne wspomnienia gdzie jestem wściekły (pomijając te dotyczące autoagresji) to te z najbardziej skondensowanej fali buntu młodzieńczego sprzed tam 2 lat bodajże.
Miałem dziwnie melanżowy tydzień. No może dwa. Tydzień temu w weekend osiemnastka siostry(Kto nie wie, córka mojej matki chrzestnej, znamy się od urodzenia <dosłownie> i jakoś tak z przyzwyczajenia nazywamy się rodzeństwem. W sumie to zabawne bo jesteśmy mocno różni, ale zawsze mnie bawiła jej skłonność do tragizowania w wielu sytuacjach, jak i podobała mi się chęć do działania i zapał nie kończący się po 5 minutach), zupełnie nie moje towarzystwo ale było bardzo fajnie. No i ogólnie prawie codziennie zdarzało mi się pić lub jarać, z soboty na niedzielę w dodatku wylądowałem w klubie Lucid. Widać że towarzystwo nie najlepsze, ale było bardzo fajnie, byłem z dziewczynami, no i było parę innych znajomych bo sprzedawałem wejściówki. Wcześniej w sobotę wpadła do mnie Lena, zjaraliśmy się i oglądaliśmy program o rybach, a potem muzyczne żeby poznać gusta dzisiejszej młodzieży.
W poniedziałek zobaczyłem się z R., u mnie skręciłem blanta, babcia dała nam pierożki, poszliśmy się zjarać do lasu. Strasznie się cieszę, że się z nią spotkałem. Przypomniała mi o pięknie mojego osiedla. Kiedy robiła zdjęcia z mojego balkonu zobaczyłem ten zajebisty zachód słońca, który codziennie jest trochę inny. Jak byłem mały to kochałem na nie patrzeć, wyglądały tak magicznie. To samo jak siedzieliśmy w lesie. Tak zajebiście było słychać ptaki, niebo czyste, trudno mi znaleźć epitety, było zajebiście. Jak wyszliśmy z lasu na niebie chmury ułożyły się w pasy, jakby przycięte, świetne. Potem odwiozłem R. z dwa przystanki i wysiadłem grać w Ingressa (mam na punkcie tej gry jazdę od kilku miesięcy, polecam wygooglować, albo obczaić filmy promujące grę, jak ten https://www.youtube.com/watch?v=Y6-JAm3NCAk jak ktoś się zdecyduje grać niech najpierw do mnie napisze
) i chodziłem tak po parkach i osiedlach pobliskich, jak wracałem to patrzyłem na gwiazdy. Dawno nie patrzyłem tak na gwiazdy.
No i jestem chory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz