Jakieś cztery lata temu, o tej porze, zbliżałem się emocjonalnie do jednej osoby. Byłem w trakcie rzucania studiów po raz drugi, dostałem kosza od swojej byłej, ale byłem bardzo lubiany w środowisku. Właściwie podobałem się wielu osobom. No ale mi się spodobała jedna. I w końcu byliśmy razem, choć było sporo przeciwności, to jakoś się udało. Zamieszkaliśmy razem, potem poszedłem znów na studia - tym razem w zupełnie inny kierunek, bo Socjologię. Tam się odnalazłem, byłem strasznie szczęśliwy tak właściwie, spełniony na wielu poziomach. Adoptowaliśmy dwa koty, choć czasem przynosiłem do domu inne, bo tu gdzie mieszkam szybko by je coś przejechało.
Po półtora roku związku, idąc na drugi rok Socjologii, nie wiem co mi się właściwie stało. Wtedy zacząłem się objadać, straciłem chęć do jakiegokolwiek wychodzenia z domu, nie chciałem żyć, pierwszy raz od dawna miałem myśli S, prawie wylądowałem w Drewnicy. Mój partner bardzo mi pomógł, był niezwykle cierpliwy i wyrozumiały, choć było to na pewno niezwykle ciężkie. Zaczęło się robić lepiej, choć pojawiła się pandemia i wszystko było zamknięte i był lockdown - ja tego nie poczułem. W końcu, jak to mi się zdarza mówić - zrobiłem sobie kwarantannę na pół roku przed pandemią. Wtedy i tak byłem na dziekańskim urlopie zdrowotnym, nie byłbym w stanie uczestniczyć w zajęciach.
Miałem dość mocną blokadę seksualną też, która mi potem została. Było to spowodowane trzema rzeczami. Pierwsze, po lekach mi się nie chciało, po prostu. Drugie, byłem coraz bardziej zniesmaczony swoim własnym ciałem. Po trzecie - coś było nie tak.
Wróciłem na studia, trwała pandemia więc drugi rok (za drugim razem) zaliczyłem z rozmachem i wyjątkową średnią. Parę miesięcy przed końcem przestałem brać leki, bo było ze mną sporo lepiej. Okazało się, że tak jak sam popęd mi mega skoczył, to blokada została. Miałem gdzieś w głębi wrażenie, że już mnie nie kocha tak na prawdę, i to mnie mocno blokowało. Wstręt do własnego ciała wcale nie zelżał. A ten trzeci - mam wrażenie, że jedno z moich pierwszych tak na prawdę doświadczeń seksualnych, które było bardzo przemocowe, mogło mieć na mnie większy wpływ niż się spodziewałem. Nikomu nigdy o tym nie mówiłem, może gdybym mu powiedział, byłoby inaczej?
Znalazłem po drodze pracę, wszystko było ok, ale czegoś nie czułem. Coś było nie tak. Z początkiem sierpnia zacząłem częściej odczuwać derealizację, częściej słyszeć coś czego nie powinienem. Ale starałem się tego nie pokazywać. W pewnym momencie wpadła mi do głowy natrętna myśl - zerwie ze mną. Totalnie ze mną zerwie. I nie było ku temu żadnego racjonalnego powodu, starałem się myśleć, że to tylko jedna z rzeczy, które sobie wkręcam. Ale po 48h od pojawienia się tego w mojej głowie - wróciłem do domu z terapii, był spakowany, wyprowadził się. I znowu zostałem sam.
Starałem się pozwolić sobie na wszystkie typowe mechanizmy, od wyparcia, przez złość, po afirmację bycia samemu ze sobą. W końcu zacząłem trochę chudnąć już wcześniej, dalej to kontynuowałem, starałem się ruszać. Wtedy do tego doszło rzucanie palenia, cały tydzień już nie paliłem! Po tylu latach palenia! Aż wszystko trafił szlak.
Ostatnie dni sierpnia, pracuję z domu, słyszę jakiegoś kota. I tak widzę - nie moje, pewnie od sąsiada słychać. Na jakiś czas było głośno, na jakiś potem cicho. Około drugiej w nocy dopiero wyszedłem na klatkę sprawdzić co się dzieje. Na najwyższym piętrze, gdzie winda nie dojeżdża, zobaczyłem biedną kotkę, z jednym okiem, krzyczała ale nie uciekała. Cofnąłem się do mieszkania, założyłem rękawiczki i transporter, zrobiłem miejsce w osobnym pomieszczeniu - pamiętajcie, jak znajdziecie kota, musi być osobno od waszych, bo może mieć choroby - poszedłem po nią na górę. Bez problemu złapałem ją do transportera, obracając się na schodach poszedł trzask, kolano mi się nienaturalnie wygięło, poczułem najgorszy ból fizyczny w swoim życiu. Była druga w nocy, a ja leżałem na schodach na piętrze, do którego nawet nie dojeżdża winda, telefon zostawiłem w mieszkaniu. Pukałem do sąsiada, nie otworzył, później dowiem się, że mnie widział, ale stwierdził że jestem z jakiegoś powodu naćpany.
Doczołgałem się po schodach do mieszkania, sam nie wiem jak, znalazłem telefon i zacząłem dzwonić po ludziach. Jedna przyjaciółka spała, druga nie odbierała, trzeciej nie chciałem męczyć, bo ma dziecko i musiałaby w dodatku jechać ze skraju Warszawy. No musiałem zadzwonić do niego, bo nie wiedziałem co zrobić. Przyjechał po mnie z przyjaciółką swoją, pomogli mi dojść do ubera, pojeździli ze mną po szpitalach. Eh, strasznie mi pomógł i nie wiem co bym zrobił bez niego, choć nie byliśmy razem sam też bym do niego bez wahania przyjechał. Wtedy też poszło się jebać rzucanie palenia.
Więc siedziałem sam w domu, ze skręconym kolanem, widząc się raz na parę dni na zmianę z siostrą i przyjaciółką które pomagały mi w zakupach. Na początku nie ruszałem się prawie wcale, potem miesiąc chodziłem o dwóch kulach, potem jednej, od dwóch dni już nawet ortezy na nodze nie mam ale o kuli jeszcze kolejny miesiąc pochodzę. W międzyczasie kilka innych mniejszych spraw mi nie wypaliło, jest mi szczerze przykro.
I teraz tak od dwóch tygodni znowu bardzo mało jem, ale spokojnie. Mam ten skrajny rodzaj otyłości więc za szybko nie zginę, no i nie mam takich aspiracji. Na studiach fizycznych jest mi ciężko, wszyscy niby mają problem z odnalezieniem się w realiach zajęć fizycznych, ale mam wrażenie, że już kompletnie nigdzie nie pasuję (choć uwielbiam swój wydział). Wszyscy starzy przyjaciele mają swoje pary, mieszkają razem, a ja jestem w tej kawalerce z dwoma kotami i myślę jak nie oszaleć. Gdybym był trochę bardziej autodestrukcyjny może poszedłbym w dragi, ale za bardzo mnie nie ciągnie, więc i to zajęcie odpada. Studia chcę skończyć w końcu jak najszybciej - mam już 3 lata opóźnienia w stosunku do osób z mojego rocznika, oni już napisali magisterki, a ja wciąż tutaj...
I tak parę lat temu byłem dość chudy, obiecujący, aktywny wobec życia, a teraz się trochę nie poznaję.
Szukałem wczoraj i dziś kogoś z kim mógłbym pójść na nową Diunę, ale nie mam z kim. Bo nie chcę iść z osobami, które są w parach, gdzie byłbym trzecim kołem i by się litowali, a samemu też nie chcę. Ale jednocześnie mam wrażenie, że go bardzo kocham, choć oczywiście wiem, że już raczej nigdy nie będziemy razem. Podobnie kocham swoją byłą, ale tutaj to ona raczej by wolała nigdy już o mnie nie słyszeć (zabrałbym ją na tę Diunę choć nie widzieliśmy się latami, co chyba jest lekko żałosne). I tak myśląc o tym kogo jeszcze kocham, myślę, że w sumie rozumiem po latach, czemu poliamoryści potrafią kochać więcej niż jedną osobę, choć nie wiem czy to by było dla mnie. Właściwie jestem na etapie, gdzie mam wrażenie, że nic już nie jest dla mnie. I głupio może brzmieć, jak 24 latek twierdzi, że nigdy już nie pozna miłości życia, ale mam wrażenie, że moje wielkie miłości już minęły. I mogę się starać być lepszym człowiekiem, dla siebie i innych, ale ostatecznie zamykam się w tej kawalerce jak w swoim własnym grobie.
Też pozwalam sobie już zwracać się personalnie, do Ciebie, choć nawet nie wiem kim jesteś. Wiem, że istniejesz i tu bywasz, bo w statystykach odsłon ktoś czasem, bardzo rzadko, zawędruje tutaj. Choć może to tylko jakiś bot zczytujący strony czy coś takiego, albo jakieś osoby, takie jak ja prawie 10 lat temu, szukające tu jakiegoś bloga (choć ten ma chyba blokadę na wyświetlanie w google). Też głupio przyznać, ale nie pamiętam niczyich nicków, totalnie nawet wśród tutaj obserwujących nie wiem kto kim jest,Może jestem mniej edgy, mam zarost z którym muszę się codziennie pieprzyć, bliznę po wycięciu guza, ale jakoś nadal tu jestem. Widzę też, że w jednym z pierwszych postów wstawiłem kawałek piosenki MCR - "Wolę iść do piekła niż żyć w czyśćcu" - najwyraźniej nie wyszło.